Zaczął się nowy rok szkolny, więc czas na stworzenie nowego grafiku.

Z natury nie jestem osobą zorganizowaną, uporządkowana, planująca, ale podczas lat pracy nad sobą zrozumiałam, że dobrze zaplanowany kalendarz to duża motywacja do działania, bo pokazuje czy to, co chcemy zrobić jest w ogóle realne

Zazwyczaj kończę pracę późnym popołudniem. Gdy, po 10 godzinach, rozłączam się z ostatnim pacjentem myślę sobie, że jestem już wolna, ale to tylko moje wyobrażenie o tym, co mnie czeka. I jest ono dalekie od tego, co rzeczywiści mam do zrobienia

Muszę przygotować coś do jedzenia, a następnie od razu wyjść z domu, gdyż wymaga tego sport mojej córki i moja zwierzęca część rodziny. Wracam do domu koło 20 – 21, w zależności od dnia. 

Kiedyś, na popołudnie, w głowie, planowałam 10 treningów, robienie stiuku weneckiego, pielęgnowanie 100 krzaków ekologicznych pomidorów, 30 – kilometrowy bieg, zmontowanie 7 filmów i zobaczenie całego Marvela od Kapitana Ameryki po Endgame. 

Późnej tylko dziwiłam się, dlaczego nie mogę z niczym zdarzyć, czemu nie robię rzeczy, które chciałam zrobić. Chodziłam sfrustrowana i w efekcie tylko podnosiłam sobie kortyzol, demotywowałam samą siebie i podcinałam sobie skrzydła myśląc, że jestem leniwym nieudacznikiem, który, co najlepsze w tym wszystkim, nie siedzi, nie ogląda TV, chodzi późno spać, non stop jest w ruchu, cały czas pracuje i nigdy nie robi tego, co sobie w głowie zaplanował.

Teraz już wiem, że nawet jeśli chciałabym to wszystko zrobić to nie dałabym rady, bo doba ma 24 godziny i w 3 godziny nie zrobię rzeczy, na które realnie powinnam przeznaczyć tydzień. Mój mąż się zawsze ze mnie śmieje, że ja w 7 dni chcę zrobić roczne wakacje. 

Jeśli coś Ci się wydaje realne zobacz, czy przypadkiem nie jesteś w błędzie. Możesz się zwyczajnie mylić. 

Kiedyś sobie mówiłam: „Trening mojej córki to godzina”, ale tak naprawdę jesteśmy minimum 3 godziny w stadninie.

„Obiad jem w 15 minut, ale muszę go jednak najpierw zrobić”. 

„Post już napisałam, wrzucę go w 5 minut na bloga”, umykało mi tylko to, że poprawki, zdjęcia i dodawanie wszystkiego to 3 dodatkowe godziny. 

Wczoraj poświęciłam 4 godziny na ogarnięcie kalendarza. Wprowadziłam w niego moją pracę, ale bardziej związaną z nagrywaniem treningów i KLUBEM DDS, gdyż terminy na indywidualne sesje, do końca tego roku, mam już w 95% zapełnione i od dawna wpisane. 2025 też nie jest już luźny, ale to akurat mnie cieszy, bo fajnie, gdy podopiecznym chce się ze mną męczyć, a są tacy co już prawie 10 lat to robią, regularnie, co tydzień.

Następnie w grafik wpisałam moją drugą pracę groomer’ki i końskiej mamusi. Fizyczna robota na pół etatu, zero zarobków, same koszty. Ja to jednak potrafię się ustawić.

Domem i ogrodem też muszę się chociaż troszkę osobiście zając, więc i to w weekend jest wprowadzone w kalendarz.

Coś, bez czego nie wyobrażam sobie życia, czyli moje treningi. Aby miały one sens trzeba, dookoła nich i poza nimi, dobrze jeść. Kiedyś nie wpisałabym koktajlu w grafik, teraz to robię, bo wiem, że o 16 nie zrobiłabym 2-godzinnego treningu na czczo. Pomyślałabym tylko, że to zrobie, ale realnie nie miałabym siły, co jest w sumie oczywiste, ale dopiero, jak człowiek się porządnie nad tym zastanowi. By trzymać się IF i innych założeń diety, muszę wiedzieć o której naprawdę będę jadła, bo kiedyś mówiłam sobie tylko, że 12-18, gdyż to najlepsze dla organizmu i koniec, bez myślenia, że 5 dni w tygodniu jest to dla mnie zwyczajnie niemożliwe. Teraz godziny mam inne, nie są idealne, ale wiem, że są realne, bo będę mogła fizycznie przygotować coś do jedzenia, gdyż póki co końskiego siana nie jadam na obiad. 

Praca, treningi, posiłki, czas wolny, prywatne rzeczy, wszytko mam zapisane. Skupiłam się na priorytetach.

Czy ja to lubię? NIE. Ja generalnie wszystko biorę na żywioł, działam, a późnej myślę. Czuję, że planowanie zabija moją artystyczna duszę. Ogranicza mnie i demotywuje. Wsadza w schemat, powtarzalność, zakazuje lub nakazuje, ale ja nie mam innego wyjścia, bo plan działa i dzięki niemu dużo rzeczy udaje mi się zrobić. Rzeczy, które bez planu nigdy nie doszłyby do skutku, bo byłyby tylko nierealnymi celami, bez fizycznej możliwości osiągnięcia ich. 

Dodatkowo ja jestem takim typem, który jak coś zapisze lub powie na głos, to razu nie udaje mu się tego zrobić. Lubię być cicho i nie dzielić się z nikim niczym, co nie jest już w 100% wykonane. Jak pisze plan to od razu mam w głowie, że go nie zrealizuję, ale to na szczęście tylko moja głowa. Pracuję nad tym i finalnie nakręca mnie fakt, że widzę, co mogę zrobić, że mam na to czas i że to co jest napisane w kalendarzu ma sens, może dać efekty i co najważniejsze jest możliwe do wprowadzenia w życie. Nie ma tam może czasu wolnego, ale jak ktoś kocha to, co robi, to nie potrzebuje od tego odpoczywać. 

Problem z planami jest taki, że nigdy nie jest możliwe wykonanie ich na 100%. Legenda głosi, że komuś się to kiedyś udało, ale zdecydowanie jest to wyjątek od reguły.

Jeśli chcemy, aby plan mam służył i robił dla nas coś dobrego, koniecznie musimy się nauczyć, iż nigdy nie będziemy w stanie przejść go bez żadnych modyfikacji. Plan tworzymy po to, by zobaczyć co realnie możemy zrobić. Ma nam wskazywać drogę, ale kto czasem nie chce z tej drogi zboczyć lub po prostu się zgubi

Jeśli potrafisz uporządkować swoją głowę w taki sposób, aby odejście od planu nie podcinało Ci skrzydeł to zdecydowanie jest to coś, co bardzo Ci pomoże w osiągnięciu sukcesu.

Jeśli jednak należysz do osób, które po zjedzeniu złego śniadania przez kolejny miesiąc jedzą źle, bo skoro raz się nie udało, to już nie ma sensu się w to bawić, uważam, że pięknie zapełniony kalendarz może tylko oddalić Cię od osiągnięcia wymarzonego celu.

Jak to zawsze w życiu bywa każdy z nas jest inny i każdy musi znaleźć swój sposób. Plany kiedyś nie były dla mnie, teraz ratują mnie w nadmiarze zajęć i nadmiernym optymizmie czasoprzestrzennym