Dotyczy to każdej dziedziny życia, pracy, miłości czy wspaniałego obiadu rodzinnego. Skupię się jednak na temacie, który najbardziej interesuje wszystkich tu zebranych, czyli na BYCIU FIT 🙂

Podjęłaś życiową decyzję, chcesz schudnąć i podporządkowałaś temu każdą sekundę swojego życia. Ważysz sałatę jakby była ryżem, liczysz ziarenka ryżu jakby to były migdały a na te ostatnie nawet nie patrzysz bo są za tłuste.
Zaczynasz dzień od sprawdzenia jak zmieniła się Twoja waga po nocy i masz ochotę się zabić bo wzrosła o 100 g. Później korzystałaś z toalety i okazuje się, że jednak schudłaś od godziny 23:20 o 100 g, więc skoro życie trwa dalej, idziesz robić 30 minut cardio na czczo. Po treningu wskakujesz na wagę, aby zobaczyć ile kg wraz z potem Ci ubyło. Oczywiście podczas treningu nie piłaś wody, bo zaburzyłaby wskazania wagi. Teraz czas na jedzenie. Wszystko masz rozpisane, wyliczone i codziennie wieczorem sprawdzasz czy baterie w wadze kuchennej są jeszcze dobre, bo gdy padną one, padnie też i Twój świat.

Tak bardzo chcesz schudnąć, tak bardzo pragniesz mieć piękne ciało, że tyle wyliczeń jednego dnia nie zrobiłaś przez cały okres edukacji od przedszkola do końca studiów a kończyłaś wydział matematyki. Walczysz od tygodnia a waga spadła o jedyne 70 g. Nie wspominam o tym codziennym stresie przez który przechodzisz, gdy ważąc się 8 raz widzisz, że wzrosła o 40 g w stosunku do tej sprzed godziny. Dla pewności chyba kupisz drugą wagę, aby wyeliminować błędy pomiarowe…

Masz ustawione przypomnienia na posiłki, równo co 3 godziny i ani sekundy dłużej, bo czujesz, że jedynie wojskowy reżim pozwoli Ci uzyskać figurę marzeń. Pamiętaj nie jedz na baczność, lepiej na siedząco. Mijają 2 tygodnie walki, mega trudne 2 tygodnie, za które ja osobiście bardzo Cię podziwiam, że nadal trwasz, bo nic gorszego jak autodestrukcja nie istnieje. Kolejne pomiary obwodów pasa Twojego i marchewki i bańka pęka!! Zero progresu. A przecież to już 14 dni, 20160 minut katorgi i wielkie NIC!! Masz dosyć! Tyle wysiłku na marne! Jest nawet gorzej!!
Poddajesz się, idziesz do najbliższego osiedlowego, kupujesz ciastka, batony, czekoladę i piwo, dzwonisz po pizzę na grubym cieście ze wszystkimi dodatkami jakie mają i podwójnym serem. Po przełknięciu całego zakupionego jedzenia masz jedynie problem z przełknięciem goryczy porażki. Przez kolejny tydzień zajadasz depresję, bo podobno czekolada poprawia humor. Kiedy pogodziłaś się już z faktem, że nie będziesz wyglądać jak modelka Victoria’s Secret, widzisz zdjęcie boskiej, chudej blogerki modowej, to że filtr goni filtr, a photoshop uciął jedną nogę nie ma dla Ciebie znaczenia, więc znowu podejmujesz decyzję, że zaczynasz walczyć o lepszą siebie. I co robisz? Dokładnie to samo co wcześniej, a podobno człowiek to rozumna istota, więc czemu nie uczysz się na własnych błędach?

Z mojego doświadczenia, a jest ono niemałe (od kiedy sięgam pamięcią jestem na diecie i gdyby liczyć moje wahania wagi to spokojnie na tę chwilę schudłam już jakieś 3 tony 😉 ) powiem Ci jedno: jedyny czas kiedy chudnę to ten, w którym nie walczę chorobliwie z wagą, ciałem i samą sobą. Ważyłam 49 kg, nosiłam rozmiar 26, XS był na mnie za duży a i tak, jedząc jedynie sałatę z kurczakiem w ciągu dnia myślałam, że jestem za gruba. Kiedy sama na sobie wywieram ogromną presje, obsesyjnie myślę o ilości tkanki tłuszczowej, skanuje się w myślach jak waga do pomiaru składu ciała to efekty są zerowe. Od jakiegoś czasu nie ćwiczę dla ciała, mam cele, ale są one bardziej treningowe, np. chodzić na rękach czy wskoczyć na piłkę i nie znaleźć się po tym na OIOM-ie. Za każdym razem kiedy skupiam się na tych konkretnych planach okazuje się, że moje ciało wygląda coraz lepiej, robi się jako wypadkowa przyjemności. Jeśli jednak ulegnę presji otoczenia na bycie super fit lalką Barbie z mięśniami Kena, stoję w miejscu a w swojej głowie wyglądam nawet gorzej, jak spuchnięty spaślak z cellulitem. Wpadam w obsesję kulinarną i na samo słowo dieta zjadam 7 razy więcej niż powinnam. Mam zjeść tyle dobrych rzeczy i tyle posiłków, że nie wiem jak to upchnąć w jeden dzień. Na sam widok pizzy czuje, że tyję więc nawet nie przechodzę obok żadnej, aby nie zarazić się drogą kropelkową, tkanką tłuszczową od ludzi tam siedzących.

Co bym Ci chciała powiedzieć? 🙂 WYLUZUJ!!

Nie przytyłaś w tydzień i w tydzień nie schudniesz. To wymaga czasu i nie licz, że w miesiąc zrobisz 6-pack, bo to jest po prostu niemożliwe. Wahania wagi są zależne od cyklu, więc w ciągu jednego miesiąca mogą być rzędu 2-3 kg i nie będzie to tkanka tłuszczowa a np. woda. W ciągu dnia te różnice też mogę sięgać nawet 1 kilograma. Jeśli chcesz motywować się efektami, dokonuj pomiarów raz w miesiącu, 2 – 3 dni po zakończeniu miesiączki.

Obsesyjne ważenie i mierzenie się zamiast sprawić, że staniesz się posiadaczką pięknego ciała, zaprowadzi Cię jedynie pod drzwi psychoterapeuty. Nie wiem czy wiesz ale w sytuacjach stresowych wydziela się w naszym organizmie kortyzol, a on bardzo pięknie zatrzymuje proces chudnięcia. Oczywiście nie daję Ci pozwolenia na złą dietę i brak ruchu a tym samym pełną „chwilową” szczęśliwość i „długoterminowe, wieczne” załamanie. Masz jeść dobrze, musisz się nauczyć, jakie produkty wybierać, jaki jest skład danych rzeczy i ile ważą. Musisz poznać swój organizm, bo dieta Marysi może Ci zrobić więcej krzywdy niż pożytku. Nie możesz objadać się słodyczami i fast foodami, masz wybierać dobrze i mądrze, ale masz też żyć. Wszystko rób stopniowo, tak samo stopniowo, jak już nauczysz się tego „BYCIA FIT”, odstawiaj wagę kuchenną i aplikacje liczące kalorie i czerp radość z treningu i tego, że jesz prawidłowo, bo robisz to dla siebie i dla swojego zdrowia. Tak samo jest z treningiem, nie zaczynaj wyszukiwać na youtube filmików HARD CORE FAT BURNING WORKOUT, bo ból mięśni zatrzyma Cię na pewno na 3 dni i przy odrobinie szczęścia zniechęci do końca życia.

Jeśli trochę mnie znasz wiesz, że lubię ciężkie treningi, na początku niewykonalne w całości, abyś miała do czego dążyć, ale jednak takie, które są w zasięgu Twoich możliwości. Nie ilość się liczy a jakość i o tym musisz pamiętać. Lepiej jeden dobry 30-60 minutowy trening jak 4 godziny wszystkich istniejących zestawów na „boczki”, gdzie różnica miedzy nimi a leżeniem jest tylko w ubiorze a nie intensywności, chyba, że ćwiczysz w piżamie to wtedy nie ma żadnej. Jeśli trening Cię nie męczy tzn., że mało się do niego przykładasz.

Kluczem do sukcesu i pięknego ciała jest czerpanie radości z tego co robisz. Ćwiczenia i jedzenie mają dodawać Ci energii. Nie możesz w jednej sekundzie zamienić się na życia z zawodowym sportowcem, bo za tydzień staniesz się z powrotem zawodowym kanapowcem tyle, że obolałym i na głodzie.

Jeśli już osiągnęłaś wiele, a jak wiemy apetyt rośnie w miarę jedzenia i chcesz więcej, pamiętaj, że im dalej tym gorzej, dużo trudniej o efekty i trzeba na nie długo pracować. Jeśli Twoja kuchnia jest tak zorganizowana jak centrum lotów kosmicznych, a do treningu przygotowujesz się jak Bolt do 200 metrów na Olimpiadzie tzn., że jest to czas aby wrzucić na luz. Odpuścić FIT obsesję, aby móc, za chwilę, zwyczajnie cieszyć się byciem FIT.

Pizza i piwo RAZ NA JAKIŚ CZAS jeszcze nikogo nie zabiły a chorobliwa walka o wagę niestety tak 🙁

img_8145